Wieczorem dotarliśmy na miejsce, gdzie wysokie fale były spełnieniem wszystkich marzeń dla surferów którzy przyjechali do Maroka szlifować swoje umiejętności. Było pięknie. Czas stanął w miejscu, delikatny wietrzyk muskał nas po nieco zmęczonych drogą twarzach a szum fal uspokajał myśli.
W tym miejscu krążył sprzedawca szydełkowych czapek, który dał chłopakom namówić się na zdjęcie i który kolejne zdjęcie chciał już mieć ze mną- wskazał na mnie palcem i powiedział : avec la gazelle! Gazelą zostałam potem nazwana w kolejnych miejscach jeszcze kilka razy.
Na kąpiel w strojach niestety nie przyszedł czas, spieszyliśmy się do hotelu, aby w miarę ludzkich godzinach rozpakować w pokojach swoje bagaże i wziąć błogi prysznic.
Później przekonałam się że prysznic w Afryce to jedna z tych rzeczy o których marzy się najbardziej i najczęściej.
Tak właśnie wyglądał nasz hotel, w którym się zatrzymaliśmy, a właściwie jego recepcja. Spaliśmy w domkach kilku apartamentowych, podzieleni na drużyny, każda w innym apartamencie.
Tak wyglądał chłopakobus w którym jechałam, wypchany po brzegi sprzętem fotograficznym, śpiworami, plecakami, jedzeniem, tabletkami na malarię, chłopakami i mną. Moja ekipa była naprawdę super, puszczali świetną muzykę, dbali o mój porządek psychiczny i byli po prostu prze kochani. Co prawda paru fot robionych kiedy spałam im nie wybaczę, ale generalnie nie mogłam sobie wyobrazić lepszej drużyny do spędzenia dwóch tygodni razem w jednym busie.
Śniadanie zjedliśmy w przeuroczym miasteczku Taghazout . Świeżo wyciskany sok z pomarańczy, jajecznica i wszechobecny chlebek. Było jak w raju.
Jak zwykle, koty były większą atrakcją niż wysokie fale.
Skurka pięknie pozuje, ja jak zwykle nie zapominam o uwydatnieniu swojego drugiego podbródka. Wszyscy czekamy w tym raju dla surferów na Marka i resztę chłopaków, którzy pozapominali swoich ubrań z hotelu w którym nocowaliśmy.
W tym miejscu chłopaki z ekipy dronowej zrobili takie ujęcia, że nam wszystkim siedzącym na kanapie w Mauretanii, oglądającym filmy na laptopie Skurki i czekającym na swoją kolejkę do prysznica nisko opadły szczęki. Wszyscy jak jeden mąż głośno zawyli kiedy zobaczyli siebie wielkości małych mrówek na płycie z muszli i piasku która na całe szczęście się nie złamała pod naszym ciężarem.
Skurka i Marek, szefostwo głównodowodzące.
Dziewczyny z drużyny, prze urocze istotki które nie raz poratowały mnie w naprawdę ciężkich sytuacjach. Ula, ja , Skurka, Miki, Asia i Cukier, to właśnie żeńska część trzeciej edycji African Road Trip :)!
Fotki zawdzięczam dzięki Przemkowi, dzięki Przemek! :)