Friday, February 14, 2014

Bruksela. Za dnia szkaradnością, w nocy  równie szkaradna. Nie ukrywam, mnie, dziołchę niemal ze wsi, to miasto przyprawia o deszcz gorzkich ciarek. Długo już oswajam się z tym miastem. Jest ono dla mnie czymś zupełnie, ale to zupełnie nowym. To miasto ma swoje tępo, ono samo je narzuca. Nie można w żaden sposób tego obejść, czas tu płynie niczym porywista rzeka i już. Ludzie są w wiecznym biegu. Biegu do pracy, po kawę, po dzieciaki, na spotkanie, po nowe majtki, po awans, na metro... Istny maraton. Mówiłam sobie- mnie to nie dotyczy, ja żyję swoim czasem. Nie minęło parę miesięcy a ja już gonię razem z tymi wszystkimi ludźmi. Mój czas jest całkiem inny, mój czas jest szalony. I tak jak oni, biegnę po wszystko. 
A dziwne stworzenia?
Takich tutaj na pęczki. Wy ich tylko oglądacie w internecie, myślicie że was to nie dotyczy, że żyją gdzieś daleko w Ameryce. No okej, was to nie dotyczy, ale wcale daleko nie trzeba jechać by zobaczyć szczątki ludzkiej psychiki. Od ćpunów i zbrodniarzy po bezdomnych i szaleńców.
Metrem jadę 3 razy w tygodniu po dwa razy. I za każdym razem trafiam na jakąś dziwną istotę. A to bezjedynkowego pijaka, a to napalonego marokańca, a to młode cyganki robiące sobię krzywdę, a to ćpuna... Cała gama osobliwości ludzkich.
Umieram wtedy ze strachu. Boję się szaleńców, przestałam ludziom patrzeć w oczy. Z ufnej, otwartej dziewczyny zrobiłam zimną, obojętną gębę. I wcale mi ona nie przeszkadza, rzadko się zdarza bym pamiętała jakąś osobę z moich porannych kursów a więc i vice versa.
Mówią że Brukselę da się lubić, trzeba tylko wiedzieć gdzie iść.
Ja jeszcze nie wiem, ale trzymajcie za mnie kciuki!! 








No comments:

Post a Comment