Friday, July 31, 2015

BEZRADNOŚĆ

Tak jak normalnie przebieram kopytkami z radości na myśl powrotu do Daniurki, tak teraz opadły mnie wszystkie siły. Mam czarne myśli, czarne przeczucia i generalnie czarno to widzę.
Czeka mnie obrona, czeka mnie egzamin z praktyk, czeka mnie złożenie nań raportu którego nie mam a powinnam już mieć.
Siły mnie opuściły, chodzę jak zombie. Nie wiem co się stało.
Jedni mówią że to tarczyca, inni że im starzej tym gorzej. A ja nie wierzę, bo patrzę na Chodakowską, ona orze jak szalona, a starsza ode mnie 9 lat.
To na pewno tarczyca...

Ostatnie dni spędzam ciągle na pracy. Jasne, że robię to co kocham, ale naprawdę jest tego dużo i zajmuje mi to całe moje resztki wakacji. Doszło do tego że nie mogę sobie w łóżku poleżeć kapkę dłużej, bo wiszą już nade mną zaległe obowiązki...A to raporcik napisać, a to sweterek zrobić, a to obraz dla mamy skończyć, jejku, co głowę obracam w stronę zegarka to mam wrażenie że mnie kto oszukuje tak jak na prima aprillis, że to jakieś żarty... No,niestety to nie żarty.
Pojutrze już koniec wakacji 2015.

Złota rada na dziś- ciesz się każdą minutą!


Monday, July 27, 2015

MIĘTOWY SWETER




To znów będą bąbelki, ale co ja poradzę że mnie klientka upolowała, zakochana w moich miętowych bąbelkach, miłości tej nie odmówię! 

Te z tego zdjęcia wydziergałam w Daniurce, miętowy poleciał do USA a biały sprułam


O proszę, już dwie po siódmej. 

#czasowstrzymywaczpotrzebnynajuż



Monday, July 20, 2015

MENSWEAR

Właściwie to  pojęcia nie mam dlaczego tak strasznie zwlekałam z tym, żeby się czymś pochwalić.
Lubię się chwalić, zwłaszcza w internetach, bo kiedy mówię, opowiadam to jąkam się i seplenię, główkuję za dużo nad tym co chcę powiedzieć i w rezultacie wychodzi sławne " JESTEM POTATO".

Tak zawsze było, jest i będzie, dlatego na żywca to lubię ludzi słuchać, a tu w internetowych czeluściach mogę się chwalić, kasować, poprawiać, edytować, czego tylko dusza pragnie!


Czas poleciał, a przecież ja w kwietniu skończyłam swoją męską kolekcję. Nie jest to jakaś super-ultra-mega sprawa, bo nie jestem z siebie super-ultra-mega zadowolona, ale jest to część mojego procesu, szukania swojego stylu i odkrywania nowych technik.

Strasznie polubiłam grupy etniczne, tak jak w zeszłym roku na celownik wzięłam Eskimosów, tak teraz za kopalnię inspiracji posłużyli mi przecudowni Aborygeni.







Narobiłam kolaży, zgubiłam się kompletnie w kolorach ale odnalazłam się w swoich ulubionych oversize-owych kształtach. Pomyślałam, dobra, czas najwyższy opuścić komfort zonę. 

Kupiłam filc oraz igłę i postanowiłam zrobić swój własny materiał na wielki, aborygeński płaszcz:


Bawiłam się kawałkami wełny, składałam je jak puzle, szukałam odpowiedniego kolorystycznego balansu. Pamiętam jak uszyłam cały płaszcz z kołnierzem, bałam się strasznie wywrócić go na prawą stronę. Strach zapuścił korzonki, poszłam do kumpeli prosić, żeby to zrobiła za mnie, bo ja nie wiem czy zniesę jak cała praca nie będzie wyglądała dobrze. Panika, panika jeszcze raz panika.. Potem wiedziałam już, że niepotrzebna! 



Aborygeńskie żółwiki które narysowałam w specjalnym programie używanym właśnie do maszyn dziewiarskich. Kocham je całym sercem!


Całe szczęście że jestem wielkim babskiem i swoje męskie kolekcje mogę mierzyć na sobie!



Do tego bluza z moim wlasnym rysunkiem :)


Mojej nauczycielce Lene strasznie spodobał się żółwikowy sweterek, zastanawiam się więc.. Może powinnam ich zrobić więcej? 

No cóż, na mnie jest za duży bo szyłam na dwumetrowego Miszkę który po prezentacji leciał na swoje zajęcia, toteż nie mam z nim żadnych foteczek, ale myślę że kiedy wrócę do Polski na dłużej to ogarnę moich ziomków fotograferów i coś razem ogarniemy!


Tuesday, July 14, 2015

GRECJA


Szczęśliwa stukam w klawiszki, bo już tego ustrojstwa pod swoimi czterema literami nie mam, bezpiecznie siedzę na krzesełku i z krzywym uśmiechem wspominam włajaże szerszeniem. Dlaczego krzywym? Już  drogie dziołsze tłumaczę.  Co tu dużo mówić, mam ze swoim chłopem pewne kwestie sporne, jak to każdy związek miewa. W naturze mam brzęczeć gdy czuję jak pojazd którym się poruszam narusza moje normy dobrego samopoczucia. Wiadomo, naruszenie tym większe, kiedy nie otaczają mnie już blachy i pasy bezpieczeństwa. 
Moja prędkość komfortowa? 40 km/h gdzie komforcik mojego lubego otwiera się w 80 km/h. Różnica znaczna, a dyskomforcik jeszcze większy, kiedy chce się gębę rozdziawić i wydać jakiś okrzyk sprzeciwu kiedy licznik dobija do 100 km na godzinę. Nie dość że strach mi ściska gardło to jeszcze uderza mnie fala powietrza która robi z moimi ustami dziwne rzeczy i uświadamia mi, że nic z tego protestu nie będzie. Na autostradzie poległam, ciskałam na przemian zdrowaśki i przeklinałam swojego skuteriana. Głuchy był i nieczuły na moje nieme krzyki i uściski, a jaki szczęśliwy że mógł poczuć chłodny wicher pod pachą, cisnął tak dalej hen przed siebie. 

Jako że Kreta jest terenem mocno górzystym to drogi są bardzo kręte i strome, nie raz posypane drobnymi kamyczkami i piaskiem. W połączeniu ze skuterkiem są to idealne składniki  na to, by się trochę postresować, zwłaszcza wtedy gdy twój kierowca poważnie marzy o tym, by zamknąć koło na zakręcie. Dla niewtajemniczonych w slang motorianów- położyć motor do linii na oponie, przy której motor się nie przewróci a pięknie wejdzie w zakręt. 

No chyba oszalał. 

Oczywistym jest to, że taka strachliwa norka jak ja będzie robiła nie tylko przeciwwagę, ale także wielką awanturę i dzikie sceny. Groziłam czym się dało, czasami pamiętał, a czasami widziałam jak moje groźby wylatują drugim uchem i już się skurczybyk kładł do zakrętu. Dla mnie jazda autobusem na stojaka jest jak rollercoaster a co dopiero skuterem na zakrętach... 


POMIMO CAŁEGO TEGO KŁADZENIA OPONY pomysł ze skuterkiem był naprawdę super, wcisnęliśmy się wszędzie tam, gdzie samochód się nie zmieści, zobaczyliśmy naprawdę piękne miejsca. 

Te zdjęcia które widzicie to owoc moich krzyków i gróźb, dzięki którym dziad zwalniał i udało mi się je cyknąć!









No niestety, poślad Chodakowskiej mi nie wyszedł, ale chwilą postanowiłam się cieszyć, bo to przecież jedyny taki moment w roku kiedy można po łydki stanąć na kamolcach w spienionej,morskiej wodzie i wymachiwać kończynkami z radości. 
Zawsze można powiedzieć że fotograf feler, no ale w domu lustro przypomina, że ono już feler nie jest...




No, z Grecją jeszcze się zobaczę, ale koniecznie w jakimś mniej turystycznym miesiącu i miejscu :)





Friday, July 10, 2015

SZERSZENIEM PRZEZ GRECJĘ- czyli o tym, jak zostać greckim skuterianem

Pierwsze takie moje wakacje z biurem podróży. Chciałam żeby wszystko było za mnie zaplanowane, przyloty odloty, hotel, ubezpieczenie, transfer z lotniska i te wszystkie inne szmery bajery.
Za misję obrałam rozeznanie się już na miejscu, czyli co i jak żeby na przyszłość jak najtaniej.
Nie jestem najlepszym taktykiem, stąd uznałam że wzięcie jako takiego hotelu z pakietem śniadaniowym i całkiem niską ilością negatywnych komentarzy będzie najlepszym wyjściem. Dopiero na miejscu człowiek łapie się za głowę jakie sobie wziął luksusy- polak na wakacjach potrafi być naprawdę rozhisteryzowany, wszystkie te komentarze negatywne mijają się z prawdą. Miało być średnio, a nie dość że śniadanie to full wypas a klima wcale nie jest płatna tylko w cenie ( na stronie wisi inna informacja ) to jeszcze łazienki czyściutkie, pościel pachnąca no i nie wiem skąd ale mamy także kolację w tym zestawie! Jesteśmy naprawdę zadowoleni, przygotowywałam się na najgorsze.
W pierwszy dzień powitał nas co prawda karaluch, bardzo szybkie i duże paskudztwo, ale  żaden jego koleżka nie odważył się już odwiedzić naszej toalety. Nie ukrywam, boję się kotarki prysznicowej, ale jakoś daję radę.

Przyjechaliśmy, wyciągnęliśmy kopyta na gorącej plaży, poleżeliśmy 3 godzinki a potem wymieniliśmy rozleniwione spojrzenia. To co, tak będziemy leżakować całe 7 dni? Mnie już brało to na lewo, to na prawo, byleby  tak bezczynnie nie leżeć.
Przyszedł wieczór i wypełzliśmy na przepełnioną turystami drogę. Wszędzie knajpy, sklepiki z podróbkami, ręcznikami, kapeluszami, okularami i innymi bibelotami. Gwarno, głośno- mało grecko. Przed nami kilka wypożyczalni- skutery, rowery i samochody.
Mati zaczepił pana, zapytał o good price, pokazał prawko i już chwilę później zapinaliśmy na głowie kaski. Wzieliśmy na jeden dzień, kręciłam że tyle wystarczy że Kreta wcale nie taka duża że drogo ale tak naprawdę to strach mnie trzymał, ledwo radzę sobie z nim na rowerze a co dopiero na skuterze?...
Wsiadłam, powrzeszczałam, pobrzęczałam, wyprosiłam te 50 na godzinę ( najpewniej się czuję przy 40 ) i jakoś dałam radę. Chociaż mija już 4 dzień odkąd mamy skuter, ja nadal muszę wrzeszczeć.

Zostawiliśmy te turystyczne bagienko daleko w tyle. Mój chłop-kierowca obrał trasę górską za nasz(swój) cel, jechaliśmy tak dobre 2 godziny przez malutkie wioseczki, mijając białe, rozpadające się domki, starsze panie w czarnych, długich sukniach ciągnące za sobą kozy, spoconych greków przed tawernami i masę rozjechanych kotów :(.

Cudowna wycieczka. Warto nie zapomnieć o wodzie, jakimś smarowidle na słonko oraz okularach przeciwsłonecznych, ja także polecam jakieś trampki zamiast japonek, czuję się w nich trochę bezpieczniej :p









Wednesday, July 8, 2015

FAEROERNE, VI SKAL SES IGEN

I czuję się teraz tak, jakby w ogóle mnie tam nie było...

Opieram właśnie swoje spalone greckim słońcem plecy o ramę hotelowego, całkiem wygodnego łóżka i dopada mnie refleksja. A tam, przesadziłam, po prostu rozkmina nad tym jak życie szybko się toczy. Dopiero co lądowałam podniecona wizją owczych, dopiero co lądowałam głodna znajomych, chłopaka i mamci w Warszawie, a teraz jestem na półmetku swoich wielkich, greckich wakacji.

Ostatniego dnia moja farerska rodzinka tuż przed wylotem zafundowała mi cudowną wycieczkę do miejsc, w które za mojego pobytu nie było kiedy pojechać. To były takie Owcze last minute!
No pewka, że deszcz padał przez ostatni tydzień a akurat na mój wyjazd chmury jak ręką odjął, słońce żegnało mnie ciepłymi promieniami, dziadek Gudrunowy rzucał kawałami na rozluźnienie wyjazdowej atmosfery, a babcia gudrunowa czule mnie przytuliła i odprowadziła słowami w swoim ojczystym języku mówiąc do zobaczenia kochana! Serce złamalo mi się na pół, przez chwilę po głowie szalała mi myśl że już ich więcej nigdy nie zobaczę. Tak jak się żegnałam z Danią i tak jak znów tam studiuję wiem, że powiedzonko nigdy nie mów nigdy ma jakiś tam sens.

Jedna z najstarszych wioseczek na Wyspach Owczych to spełnienie marzeń każdego pustelnika. Osada mieściła się między ostro ściętymi, wysokimi skałami a morzem, z widokiem na kolejne wyspy. Czarne domki z czerwonymi okiennicami, wszystko to z drewna, a do tego nieco zmodernizowany trawiasty dach z veluxami i bateriami słonecznymi. Tuż przy brzegu biały kościołek z niewielkim cmentarzem. A co leniwie pasło się na dróżce pomiędzy domkami? Mała, włochata krówka!!
Naokoło ganiały psy Border Collie, najpopularniejsze owiec zaganiacze. Idylliczna miejscówka.



Ganiałam w moim prezencie od Gudrun&Gudrun, na pożegnanie mogłam wybrać sobie coś z całej kolekcji. Moje serce zostało skradzione przez ten cudowny milaczek z Alpaki w charakterystyczne dla tej firmy gwiazdki. Uwielbiam go, jest ciepły i niegryzący, czyli taki jaki powinien być sweter!


Wtarabaniliśmy się jeszcze z dziadkiem Gudrunowym na pola, koniecznie chciał mi coś pokazać, a że nie pamiętał słowa po angielsku to ruszył z kopyta i tylko rzucał "follow me, follow me" 
No to ja go follow i tak krok po kroku opuszczałam swoją szczękę coraz niżej i niżej, aż moje patrzałki ujrzały to:


30 sekund uczty dla oczu i musieliśmy z powrotem jechać z obranym kierunkiem na lotnisko, jako że godzinę później miał odbyć się mój lot. 
Moje 2 kilo nadbagażu przeszło bez problemu, tak samo jak dowód osobisty zamiast paszportu.
Wzięłam na otępienie 4 nervomixy, i tak pożegnałam rozkojarzonym wzrokiem moje Owcze.

To było jedne z najpiękniejszych miejsc, wrażeń, doświadczeń, jakich mogłam zaznać. 

Będąc teraz w turystycznym kotle doszłam do wniosku że utożsamiam się z Owczymi. 


To nie koniec wpisów o Faroe Islands, pracuję jeszcze nad filmem oraz mam więcej zdjęć, niestety nie ze sobą, ale bałam się że jeśli  nie napiszę teraz to moja refleksja gdzieś ucieknie...



Vi ses Owcze



Wednesday, July 1, 2015

I BIEGAM TU PO RAZ OSTATNI

Już pojutrze... I choćbyś chciał czas zatrzymać, to on leci, pędzi jak szalony, a im człowiek starszy tym bardziej mu się z rąk wymyka. Nie mam pojęcia czemu będąc dzieckiem dzień był dla mnie nieskończoną wiecznością, a teraz muszę walczyć o każdą minutę. Niechże się jakiś uczony wypowie.

Wczoraj po raz ostatni przyodziałam sportowy ubiór i po raz ostatni wybrałam się w miejsce do którego bardzo chciałam dobiec. Bywało tak że mi się udało, ale kurka blada nic nie było widać bo góry zaszły gęstą chmuro-mgłą ( sama nie wiem co to jest ) no i tyle było biegu zwiadowczego. 

Tym razem również nie miałam pełnego szczęścia bo zaczął padać deszcz, jednak co chciałam zobaczyć to zobaczyłam i podreptałam szczęśliwa do domu.
Zaliczając próg i zamykając aplikację Runtastic opadła mi szczęka do podłogi. Jasne, czułam ołów w nogach ale AŻ TAK? Mój 6 kilometrowy bieg trwał... 2 godziny i rzekomo spaliłam 1200 kcal. 
No tak, było pod górkę, było błotniasto ale tyle czasu :( Nie wspominając o tym że na Wyspach Owczych bez czasomierza i zdolności określania czasu trudno jest go właśnie określić.Wyszłam o 21 z kawałkiem - jasno, wróciłam 23 z kawałkiem- równie jasno jak dwie godziny wcześniej. 

W sumie odkąd tutaj jestem ani razu nie było tak ciemno ciemno...






Czasem bywają takie gorsze dni. Dla porównania i zmiecenia plotek o mojej słabej kondycji wrzucam jeszcze fotkę z tej samej nieco innej trasy z równie nieco innym czasem :)