Sunday, November 22, 2015

MAM URODZINY!

No cześć, jestem, mam 23 lata i kulę w gardle, bo wiem że mam wokół siebie tak wspaniałe, bliskie mi osoby, że łza w oku się kręci na myśl o tym że każde z nas rozjedzie się gdzieś daleko, swoją drogą w świat.
Kocham ich wszystkich i dziękuję im że są, że dbają o to, by ważne dla mnie dni były naprawdę niezapomniane. Od zawsze marzyłam o choćby najmniejszej niespodziance w tym szczególnym dniu. Ale nie prezent, tylko właśnie taki o, balonik, takie głośno lub cichutko nawet zaśpiewane sto lat, a już najbardziej, najmilej widziane są serdeczne uściski i świeczki gotowe do zdmuchania. Żadne lubuteny, świecidełka, pachnidełka nie zastąpią szczerego uśmiechu, przytulenia i buziaków.
Liczba 23 stała się dla mnie bardzo ważną liczbą. Nie tylko dlatego, że wraz z Mishą mielismy najlepszą imprezę urodzinową o jakiej tylko mogłam śnić

. Również z wielu innych powodów...





Centralny narząd układu krwionośnego położony w klatce nadal bardzo boli, nie będę nikogo oszukiwać. Mimo wszystko, wnioski i do przodu. 




Wednesday, November 18, 2015

KILKA SŁÓW MOTYWACJI

To jest Twoje życie i Ty o wszystkim decydujesz. Nikt nie jest odpowiedzialny za Twoje decyzje.
Zawsze masz prawo wyboru. Masz prawo wybrać, czy chcesz być szczęśliwa czy wolisz być smutna.
To od Ciebie zależy, w jaki nastrój się wpędzisz.
Tylko i wyłącznie Ty bierzesz na siebie odpowiedzialność kiedy kupujesz w sklepie 10tą tabliczkę czekolady. "Bo szef mnie okrzyczał w pracy" "Bo chłopak nie przytulił" "bo znajomi nie chcą wyjść na miasto". Oni są winni temu, jak się czujesz? Jasne, mogą być przyczyną. Ale to tylko i wyłącznie od Ciebie zależy czy wstaniesz i spróbujesz być lepszym człowiekiem czy siądziesz i wpędzisz się do kąta.
Ja wiem , to jest paskudnie ciężkie do ogarnięcia. Ale życie jest za krótkie, za kruche żeby nie próbować, żeby nie budzić się rano z uśmiechem na twarzy, całować swojego partnera w czoło i wyjść z domu tak jak się planowało, wstać równo z budzikiem na poranne bieganie.

O rany jak ja nie lubiłam biegać. Nie znosiłam. Wstawanie, ubieranie, rozciąganie, rozgrzewka, plączące się nogi, nierówny oddech, kolka, siódme poty, no kto by to lubiał? Szukałam sobie jakichś biegowych partnerek, kogoś, kto by mnie zmotywował. Zaczęłam biegać z mamą, było dużo lepiej. W Danii pogoda nie sprzyjała, wtedy poznałam Chodakowską i coraz częściej zamieniałam bieg na trening.
Potem w Brukseli, kiedy nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić a tak strasznie pragnęłam wyjść z domu żeby nie witać swojego jeszcze wtedy chłopaka z grymasem niespełnienia życiowego na twarzy. Chciałam wstawać tak jak on, wcześnie rano, nie mam pojęcia jak on to wtedy robił, ja nie kojarzyłam faktów o 5 rano. Czasem udawało mi się wstać, zrobić mu coś do pracy, zjeść banana żeby mieć siłę na bieg i znów pójść spać :P i wstać o 7 rano. Jego już nie było, ale dzwonił i sprawdzał czy udało mi się podnieść zwłoki z łóżka. Bieg to była moja terapia, chciałam biec dalej, po wszystkich parkach, trochę bałam się wychodzić z domu, wszystko było obce, żadnej znajomej twarzy. Pamiętam jak zrobiłam swoje pierwsze 10km, byłam z siebie taka dumna!!
Niestety, endorfin wystarczało mi tylko na kilka godzin. 2lata studiów gdzie codziennie ktoś czegoś od Ciebie wymaga a potem nagle BUM , żadnych obowiązków, żadnych celów, żadnych planów... Mniej więcej o godzinie 14 znowu wpadałam w samobiczowanie się. Nie pomagało malowanie portretów, wychodzenie na spacery, czy robienie na drutach. Nie miałam określonego celu.To ode mnie zależało czy byłam smutna. Myśli było w głowie tak wiele, tak głośnych tak bolesnych... Wielokrotnie biłam głową w ścianę. Tak, dosłownie. Chciałam być szczęśliwa na siłę, założyć uśmiech. Przestać się tak nad sobą użalać i nie wprowadzać negatywnej atmosfery. To było błędne koło... Tak strasznie chciałam coś w życiu robić. Być doceniona, słyszeć że moi najbliżsi są ze mnie dumni. Wiem, że chciałam się psychicznie utrzymać ale nie wiedziałam jak. Dopiero kiedy zapisałam się na francuski i flamandzki moje życie stało się troszkę weselsze. Poznałam wielu ludzi i dzięki temu nie byłam już taka skwaszona. Ale czułam że muszę skończyć to co zaczęłam. I było trudno bo wiele razy mówiłam sobie- po co Ci to? Zostawisz chłopaka? Wywrócisz swoje życie do góry nogami? na cholerę taki ambaras? Ale zrobiłam to. Wysłałam aplikację do Danii. Wróciłam do Polski, potrzebowałam wszystko przemyśleć. I długo jeszcze wahałam się, do ostatniego chyba dnia w Polszy, czy na pewno dobrze robię. To oznaczało kolejną rozłąkę z ukochanym. Ale wiedziałam że jeśli tego nie skończę, będę nosiła na twarzy maskę nieszczęścia. On też to wiedział i gorąco mi kibicował.
Poza tym myślałam, że skoro Chodakowska dała radę, to dlaczego ja nie miałam?
Nowi znajomi, obowiązki, praca, szkoła, poczułam się lepiej. Mimo wszystko bardzo tęskniłam i najczęściej robiłam awantury o to, że nie dostaję dostatecznie dużo uwagi. Jestem strasznym pępkiem i uwielbiam jak mi się poświęca uwagę. Ale nie jestem uwagowym wampirem. Oddaję to, co dostałam, staram się nawet z nawiązką.
Zauważyłam że mam dwie osobowości. Jedna pragnąca sukcesu, druga pragnąca szalonej miłości.
I to niestety razem nie działa. Nie umiem ich rozłączyć. Jedno niszczy drugie.

Jestem w stanie powiedzieć sobie że jestem szczęśliwa , 10 minut potem zalewać się w głowie łzami że wcale tak nie jest. Szkoda że nie mogę tego tekstu wkleić do raportu który powinnam pisać, miałabym pare słów więcej...

To ode mnie zależy czy kiedy wrócę zmęczona z pracy zrobię jeszcze trening i zasnę z satysfakcją w głowie. Czy rano w sobotę wstanę i zobaczę jakichś poimprezowych niedobitków  trakcie mojego biegu. Szczęście to wybór. Mogę kupić chrupeczki , zjeść ze smakiem a potem znosić dziwne odgłosy w jelitach oraz mdłości, albo zjeść lekki obiad i czuć zadowolenie,
Mogę też zapalić papierosa albo zrobić 20 przysiadów i 10 pompek. Mogę się napić lampkę wina albo 4, bo tak to potem leci, albo mogę pogadać z przyjacielem przez telefon.

Szczęście to wybór.






Przepraszam że zalewam Cię ostatnio psychologicznym szajsem. To wszystko dzieje się w mojej głowie, muszę to gdzieś wylać w spójnym tekście.


(szczęście to wybór- jeśli Cię to nie uszczęśliwia, nie musisz tego czytać ;-) )





Wednesday, November 11, 2015

DEADLINE

Pomyślisz sobie, mówi o  tym że tak mało czasu, że kocha to co robi przecież, że to jej marzenie.
Jasne, to moje marzenie, kocham itp itd.
Ale jak już przez 3 miesiące dzień w dzień robi się to, co się sobie wymyśliło, gania się za materiałami, półproduktami, nitkami w kolorze guzika i guzikami w kolorze nitki, to naprawdę, naprawdę można mieć dość.
Mam ochotę zwrócić wnętrzności. Przez okno, na ulicę, na tę czerwoną podłogę. Nie mam siły. Budzik 6.15, zęby,paciorek i pedałowanie, 21.40  pedałowanie zęby krótki trening , jeszcze krótszy prysznic i spanie.
No i właśnie tak, z krótkim wyjątkiem wyglądały moje 3 miesiące.

Nie chce mi sie już. Bolą mnie oczy, dłonie, mam wytartą dziurę w palcu od szydełka.
Chcę znów mieć czas na basen, siłownię, książkę, bieganie, malowanie.

Ratuje mnie tylko jedna myśl, która bardzo późno ale skutecznie rzuca swoje ratunkowe koło.
Nie tonę już, dryfuję na kole, zbieram siły i płynę do brzegu.
Kiedyś dobiłam swojego dna. Nie chciało mi się żyć. Te dni były straszne. Okropne. Wysysały ze mnie życie.  Człowiek ma kupę  myśli w głowie, które tłuką się z rozumem i każą robić dziwne rzeczy. I jeszcze, cóż za hipokryzja, miałam TONĘ czasu. WOREK, PLECAK, całego tira czasu. Ale tak się w życiu dzieje, pewnie już zauważyłaś, że bez jakiegoś wyraźnego bodźca nie tak łatwo jest znaleźć sobie swoje zajęcie. Ciężko się z tego stanu pozbierać. Obwinia się wszystkich naokoło, a najbardziej siebie.  Wcześniej nigdy nie rozumiałam dlaczego ludzie popadają w depresję. Musiało mnie dopaść, żebym poczuła na własnej skórze jak źle może się skończyć moje życie.

Ale ale, to dno to nie tak na zawsze!
Znalazłam w sobie tę moc. Zrozumiałam że to nie los ( naczy sie, oczywiście że los zrzuca szanse i okazje ) kieruje moim życiem, tylko ja sama muszę z tych szans skorzystać a nie czekać aż przyjdzie kawior na tacy. Szarpałam się na tym moim morzu za każdą deskę, nawet za tę z drzazgami.
Postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie ważne było czy spadnę i się roztrzaskam czy wygram. Ważne było dla mnie to, że znowu walczę.

Jestem wojownikiem

I mimo że już 3 lata obiecuję sobie kaloryfer, to i tak zmiany które we mnie zaszły są KOLOSALNE.
Uwierzysz że w liceum bałam się jeździć autobusami? Zamówić pizze przez telefon? ( Okej, dalej trochę się wstydzę :p ) Wyjechać gdziekolwiek sama? Bez mamy, bez tatki?

Nie poznaję się. Poruszam się po tym świecie dość sprawnie, znam języki i myślę że z każdym się dogadam. Nawet w pracy, mimo że nie umiem to mówię po duńsku. Dla mnie to nic wielkiego ale kiedy rozmawiam z moją mamą przez telefon opowiadam o moich dniach a ona łapie się za głowę i mówi " CÓRCIU!!! JAKA JA Z CIEBIE DUMNA!!! "

To dla mnie największe szczęście słyszeć, że mama jest ze mnie dumna.

Ok, musiałam się wypisać i uświadomić sobie, że DAM RADĘ. 


                                                                           ZAWSZE.