Friday, June 26, 2015

MASZ 7 DNI

Łał.
Aż muszę przysiąść z wrażenia.
Moje ostatnie 7 dni na Wyspach Owczych...
Czuję jakbym dopiero wczoraj pierwszy raz postawiła tutaj stopę. Nie mogę uwierzyć że udało mi się dostać praktyki w firmie o profilu który kocham od maleńkości, gdzie rękodzieło i relacje ludzkie są na pierwszym miejscu. Codziennie powtarzam że nauczyłam się tutaj niesamowicie dużo.
Bo faktycznie tak jest! Obserwuję ludzi, przyglądam się pracy Gudrun i jej zespołu, patrzę okiem nie tylko głodnym informacji na temat projektowania i wykonania, ale także widzę jaką wielką miłością farerzy darzą innych ludzi. Ci ludzi są ekstremalnie mili, otwarci i bardzo ufni. Rodzina jest dla nich dobrem najważniejszym, czegoś takiego jeszcze nigdy w swoim krótkim acz intensywnym życiu nie spotkałam. Duńczycy są zupełnie od nich różni. Aż wstyd, bo wcześniej całą tę północ pakowałam do worka z napisem  ludzie z krajów skandynawskich. Nie raz w pracy słyszę przyjedź tu, zostań na zawsze. Nie dałabym rady... Jestem wychowana zupełnie inaczej, na każdym kroku widzę swoją inność, nie byłabym w stanie wykorzenić swoich nawyków.
Ale to piękne przez chwilę żyć tutejszym spokojnym życiem..Polecam każdemu :)

Nie pokazywałam wam jeszcze żadnych fotków z nawiedzanego falą turystów sklepiczku oraz tego, jak wygląda baza tej firmy. Kocham to miejsce, zajmuje naprawde szczególną półkę w moim serduszku!







Dostałam od Gudrun przepiękny sweter z niesamowicie miękkiej wełny.. skleiłam się z nim, jest cudowny!! 




A tu, no niestety ręka nieprzyzwyczajona do samsunga robiła zdjęcie, lekko rozjechane ale widać mnie w moim małym raju. Uwielbiam tam siedzieć, nie tylko dlatego że to jedyne miejsce gdzie jest przepływ powietrza :D ale także ponieważ otoczenie tych wszystkich przeróżniastych włóczek działa na mnie bardzo inspirująco.






7 dni...

Jutro idę w góry :) 

Thursday, June 25, 2015

NAJDŁUŻSZY DZIEŃ W ROKU

To były dwa szoty czystej dawki energii w ciągu dnia. Pierwszy, jak pamiętacie, wskoczenie do lodówki. Drugi... Ten drugi zapowiadał się całkiem niewinnie, ot szczyt mały bo mały ale najwyższy na Wyspach Owczych do zdobycia. Okazja piękna, bo to najdłuższy dzień w roku, i jeśli ma się szczęście to widzi się najpiękniejszy tutaj zachód i wschód słońca.

No pewnie że ubrałam totalnie nie nadające się do wykręcających kamoli buciczki, kurteczka dziadoska jak gówienka z targu ( diverse, NIE POLECAM  i wcale nie takie waterproof !!) do tego dwie bluzy sportowe i sweter no i oczywiście moja ulubiona chusta babcianka.

Cóż, jestem amatorem, niczego nie ukrywam. 
Spodobało mi się to dreptanie pod górę. Było niesamowicie stromo. Ścieżka? Zapomnij, kroczysz po luźnych kamieniach, mokrej trawie i kupie barana. 
W połowie drogi spanikowałam.. Wszędzie biało od chmur, koleżanków i kolegów ledwo co było widać, człowiek sam ze sobą zaczyna głupieć. Zaczęłam nawet ze sobą rozmawiać, nucić i śpiewać żeby tylko się nie poddać. Wejście krótkie bo tylko 1,5 godziny, ale naprawdę było tak stromo że miejscami szłam na czworaka. Pod koniec dopadł mnie młodzieniec, zadawał pytania na temat Polski, jego koleżanka zapytała czy mamy swój język czy mówimy po niemiecku, a że nie wiedziałam przed wyjazdem gdzie są Wyspy Owcze to ugryzłam się w język. 
I tak gadu gadu, a oni mi nagle mówią że za tym głazem do góry i już jesteśmy na szczycie!

I kurde, faktycznie, za tym głazem do góry i byłam już na szczycie. Dostałam kakałko, bananka, a nawet... nawet spróbowałam mięsa wieloryba!!
Smakuje jak sushi... A jego kolor ciekawy bo ciemne  jak burak. 
Dokładki jednak nie brałam.
Chłopaczki grali na gitarach, dziewczyny podrygiwały w rytmie zimna. Strasznie było luźno i przyjemnie :)Czekaliśmy tak wszyscy ( skuszeni ostatnim dniem lata przyleźli jeszcze inni ludzie ) aż chmury się rozstąpią i pokaże się słońce... 

No oczywiście, że się pokazało. Akurat jak zabraliśmy się do schodzenia, bo pan autobusowy już na nas czekał!

To był naprawdę udany dzień.
Lubię, jak coś się dzieje..Lubię czuć, że idę do przodu. Gdy siedzę w domu zaczynam głupieć i za dużo myśleć... Nie ważne, FOTECZKI! :)



















Tuesday, June 23, 2015

PŁYWANIE NA OWCZYCH czyli jak poprawić sobie humor

Długo mnie dziouszki z pracy namawiały. Najpierw tylko coś tam bąknęły, potem chrząknęły, a na końcu już zupełnie zaproponowały. Nie jestem typem morsa i nigdy mnie takie zabawy nie podniecały zbytnio, generalnie jestem bardziej ciepło aniżeli zimnolubnym stworzonkiem. Ustalone, sobota po południu, pływamy w morzu. Budzę się rano, ziuram przez okno, a tam mleko, nic nie widać, nawet sąsiada. Myślę sobie- ha! Nici z waszego naszego pływania!
Stukam w klawiaturkę do Gunvy, organizatorki przedsięwzięcia, starej wyjadaczki w tymże sporcie, pytam z udawanym rozżaleniem  czy na pewno dzisiaj spotkanie odwołane.
Dostaję odpowiedź: Ależ skąd!
Robię wielkie oczy, potwierdzam że na 13 będę gotowa i lecę pakować swetry, majty i ręczniki.
Szaleństwo, a co jeśli skurcz, a co jeśli serce stanie a co jeśli noga niedogolona albo rekin albo ośmiornica- no oczywiście, że zaczęłam panikować. Tak jak pisałam w poprzednim poście że przed bieganiem wyłączyłam mózg tak teraz o tym zapomniałam. Nawet zaczęłam się pocieszać myślą: łeee Maria, czego jojczysz, przeco się zawsze możesz wycofać!
Tak, ta myśl zdecydowanie pogłaskała mnie po główce.
Gunva przyjechała, no to wsiadłam i pojechałyśmy w specjalne miejsce, gdzie było zejście po drabince do wody.
Miejsce było przeurocze. Zielono, owieczki na pagórkach, żółte kwiatuszki i charakterystyczne, czerwone, skandynawskie domki. Ten widok na moment wywiał z mojej głowy fakt że zaraz trzeba będzie się rozebrać i zanurzyć cielsko w wodzie.
Poszliśmy ( Gunva, Ja, Gudrun, Maj-Britt oraz maż jej siostry )do takiej budy gdzie przechowuje się statki żeby się przebrać.
No i tak, bałam się tego przebierania bardziej niż lodowatej wody, bo jak wiecie albo nie, tutaj nikt się nie przebiera w przebieralni-na basenie zrobiło mi się mega łyso jak musiałam chodzić totalnie naga bo taki jest nakaz żeby przed wyjściem na pływalnie się opłukać. Czułam się jakby mi ktoś zabrał całą moją prywatność. Jestem takich imprez nienauczona i totalnie się w tym nie odnajduję. W Danii jakoś udaje mi się przemknąć przez kontrolę ale tutaj od razu dostałam upomnienie no i musiałam, musiałam się rozebrać.
Bałam się że sytuacja się powtórzy w tej budzie...

Weszłam specjalnie jako jedna z ostatnich, trochę udając że robię zdjęcia nad wodą a trochę je faktycznie robiąc, no bo kurka, widoki były przecudowne. Także wlazłam i kątem oka zarejestrowałam że dziouchy ubierają się zakrywając się ręcznikiem- UFFFFFFFFF!!!!
Ale ale, hola hola, odwracam drugi kąt oka i widzę biały księżyc tego faceta co z nami był. Spaliłam buraka i cieszyłam się że to tylko tyłek.
Wiecie, trzeba szukać pozytywów w każdej sytuacji.
Jakoś przedławiłam to co zobaczyłam i powędrowaliśmy wszyscy nad betonowy most, z którego każdy pokolei wchodził na parę sekund żeby zaznać tego czegoś. No właśnie, czego?

Widząc reakcje kolejnych osób na zetknięcie się z paskudnie zimnym morzem wpadłam w jakiś słowotok mówienia "nononononoooo I don't want to do this nonononoo"

Przyszła moja kolej. Podchodzę do drabinki, stawiam jedną stopę, potem drugą, czuję że łydeczki już są pod wodą, myślę sobie "łeeeee całkiem spoko, nie rozumiem skąd to wielkie larmo, przeco to tylko lekki chłodek, dajcież ludzie spokój". I brzuch pod wodą. I pożałowałam myśli sprzed trzech sekund. RANY BOSKIE JAKI CHŁÓD JAKIE ZIMNO!!! Zaczęłam machać kończynkami, czułam jak nerw na twarzy mi się zepsuł i się nie słuchał, chciałam natychmiast wyleźć, tak było zimno!!

Ale jak już wylazłam.... Oh jakie ciepełko... Jakie przyjemne powietrze...Żadnego ręcznika nie trzeba, żadnego swetra, tak miło i błogo... I ten uśmiech, to szczęście, bo człowiek się przełamał i zrobił czego bardzo się bał. Po takiej kąpieli miałam uczucie że mogę zrobić dosłownie wszystko!!

Długo nie mogłam zdjąć tego uśmiechu z twarzy.

 Cudowne przeżycie które polecam każdemu z was, to jest doskonały reset  mózgu :)












widełko, sorry za brak sześciopaka, :(



Sunday, June 21, 2015

NAJDŁUŻSZY DZIEŃ W ROKU

I właśnie dzisiaj jest ten jedyny najdłuższy dzień w roku, kiedy to jak się założy porządne buty, zapłaci się 50 kroniaczów za busa, przejedzie się nim na inną wyspę i wlezie na szczyt bodajże najwyższej góry na Wyspach Owczych, to zobaczy się jak słońce  idzie w dół, chowa za horyzontem a po chwili znów wychodzi i leci do góry. Tak, tak ma być właśnie dzisiaj, ale cholera jasna mgła za oknem niemiłosierna, ledwo widzę sąsiada, w dodatku deszczyk lekki i wiaterek...
Jednakże na pogodzie tutejszej już się poznałam, jeśli rano świeci słońce to wcale nie musi znaczyć że wieczorem też będzie grzało nas po czuprynach, może przyjść wielka chmura i zmoczyć nas po same końcówki. Jeszcze w swoje wyjście nie zwątpiłam, mam nadzieje że się uda bo nie chcę stracić tak wspaniałej okazji by zobaczyć coś co dzieje się tylko raz w roku. Zwłaszcza, że jestem TU kiedy to się ma dziać.


Już  w piątek tubylcy zebrali się na plaży którą widać z mojego okna. Zachęcona tym widokiem wstałam, przyodziałam ciepły sweter i ruszyłam przed siebie skuszona dolatującą muzyką i piękną pogodą.
Gdy dotarłam na plażę, ludzi było pełno.  Obrałam dogodny punkt obserwacyjny na trawiastym pagórku. Nie wiedziałam czego się spodziewać, więc po prostu cieszyłam się chwilą.
Naokoło mnie rodziny z dziećmi, psy Border Colie, śmiechy, czułe gesty, miło , ciepło i radośnie.  Wszyscy są bardzo otwarci, rodzinni i uśmiechnięci. No i co najciekawsze połowa nosiła swetry Gdudrun&Gudrun. To jakiś swetrowy monopol!

A  potem jakieś chłopaczki, coś a'la nasi druhowie, wbiegli z zapalonymi pałkami i podeszli do stosu palet. Na znak druha przewodzącego, wetknęli je w drewno i odeszli czekając na wielki płomień.
Starałam się uchwycić wszystko na filmiku, o tym tutaj :




Wczoraj miałam już dosyć swojego paskudnego lenistwa. Niby ćwiczę coś tam po pracy, ale to nie to samo co męczący, wyciskający wszystkie poty bieg. Jak się do niego motywuję? Mówię sobie, ty leniwe krówsko, wstań ubierz te swoje neonowe butki i poszła won! I na tym koniec. Trzeba wyłączyć myślenie.
Po potem zalewa nas to całe paskudztwo myśli- a bo rajtuzki gryzą w tyłek, a bo  to jeszcze nie jadłam albo że własnie zjadłam, a bo że butki nie pasują a bo fryzura nie taka a bo w sumie to mogę pójść przecież później biegać a bo... No  i leci czas a ja dalej na czterech literach. 
Nie ma co, czasem ten mózg trzeba wyłączyć. 

Tak wiem, jestem znów w tej samej bluzie. Nic innego do tych spodni mi nie pasowało ;p




No i tak przekikutkowałam 11 km :) Łiiii!











Saturday, June 20, 2015

PIEROGI I OWCZE

Nie nie, to wcale nie jest tak że Matka Boska Pierogowa wysłuchała moich modłów.
 Ja po prostu jestem ze Śląska i lepienie ulubieńców podniebień Polaków mam we krwi i tylko na momencik o tym zapomniałam. Starałam się zrobić najdelikatniejsze, najbardziej rozpływające się w ustach ciasto z ultra gładkim, wręcz puszystym ruskowym nadzieniem.
Wyszły absolutnie boskie.
Absolutnie.
Boskie.
Jestem wręcz skłonna wysłać dziesiątki zaproszeń do pani Gessler aby potwierdziła to, co wam tutaj napisałam, najchętniej każdemu z was dałabym po pierogu, ale jak wiadomo jest nas prawie 40 milionów, kleiłabym do końca życia a nie taki mam cel :p

Do pierogów podałam pokrojone w plasterki kabanoski, oscypek a także sałatkę rucolową z kawałkami gruszki, posiekanymi orzechami, serem w nitkach ( też z Polski ) a wszystko to polałam sosem balsamico. Można jeszcze było skubnąć truskawek i czereśni.
Wszystko razem, pierogi, sałatka, truskawki smakowało OBŁĘDNIE. Mało polskie wydanie, ale nie chciałam straszyć tłustą skwarką i ciężkim ciastem, gdyż Farerzy nie mają w zwyczaju takich cudów jeść. Całe szczęście nie podałam kapusty, myślałam nad łazankami. Doszłyśmy z moim polskim, internetowym wsparciem do wniosku że ruskacze będą najlepszym naszym reprezentantem.

Dziouchy pojadły, pochwaliły a nawet brały dokładki. Gdyby mi ktoś rok temu powiedział że będę lepiła pierogi na Wyspach Owczych to posikałabym się ze śmiechu. Wstyd przyznać ale nawet nie wiedziałabym gdzie te wyspy są...
Na szczęście odkąd podróżuję, moja wiedza jest coraz obszerniejsza, teraz na pewno nie dostałabym trójki za przypisywanie na mapce gdzie co leży, chociaż mam jeszcze problemy jeśli chodzi o kraje arabskie, ale tam się nie wybieram... Na razie... :]

Dumna jak paw zostawiam was z foteczkami :)






Hi hi hi, zawsze znajdę sobie doskonałe towarzystwo ;-)