Wednesday, July 8, 2015

FAEROERNE, VI SKAL SES IGEN

I czuję się teraz tak, jakby w ogóle mnie tam nie było...

Opieram właśnie swoje spalone greckim słońcem plecy o ramę hotelowego, całkiem wygodnego łóżka i dopada mnie refleksja. A tam, przesadziłam, po prostu rozkmina nad tym jak życie szybko się toczy. Dopiero co lądowałam podniecona wizją owczych, dopiero co lądowałam głodna znajomych, chłopaka i mamci w Warszawie, a teraz jestem na półmetku swoich wielkich, greckich wakacji.

Ostatniego dnia moja farerska rodzinka tuż przed wylotem zafundowała mi cudowną wycieczkę do miejsc, w które za mojego pobytu nie było kiedy pojechać. To były takie Owcze last minute!
No pewka, że deszcz padał przez ostatni tydzień a akurat na mój wyjazd chmury jak ręką odjął, słońce żegnało mnie ciepłymi promieniami, dziadek Gudrunowy rzucał kawałami na rozluźnienie wyjazdowej atmosfery, a babcia gudrunowa czule mnie przytuliła i odprowadziła słowami w swoim ojczystym języku mówiąc do zobaczenia kochana! Serce złamalo mi się na pół, przez chwilę po głowie szalała mi myśl że już ich więcej nigdy nie zobaczę. Tak jak się żegnałam z Danią i tak jak znów tam studiuję wiem, że powiedzonko nigdy nie mów nigdy ma jakiś tam sens.

Jedna z najstarszych wioseczek na Wyspach Owczych to spełnienie marzeń każdego pustelnika. Osada mieściła się między ostro ściętymi, wysokimi skałami a morzem, z widokiem na kolejne wyspy. Czarne domki z czerwonymi okiennicami, wszystko to z drewna, a do tego nieco zmodernizowany trawiasty dach z veluxami i bateriami słonecznymi. Tuż przy brzegu biały kościołek z niewielkim cmentarzem. A co leniwie pasło się na dróżce pomiędzy domkami? Mała, włochata krówka!!
Naokoło ganiały psy Border Collie, najpopularniejsze owiec zaganiacze. Idylliczna miejscówka.



Ganiałam w moim prezencie od Gudrun&Gudrun, na pożegnanie mogłam wybrać sobie coś z całej kolekcji. Moje serce zostało skradzione przez ten cudowny milaczek z Alpaki w charakterystyczne dla tej firmy gwiazdki. Uwielbiam go, jest ciepły i niegryzący, czyli taki jaki powinien być sweter!


Wtarabaniliśmy się jeszcze z dziadkiem Gudrunowym na pola, koniecznie chciał mi coś pokazać, a że nie pamiętał słowa po angielsku to ruszył z kopyta i tylko rzucał "follow me, follow me" 
No to ja go follow i tak krok po kroku opuszczałam swoją szczękę coraz niżej i niżej, aż moje patrzałki ujrzały to:


30 sekund uczty dla oczu i musieliśmy z powrotem jechać z obranym kierunkiem na lotnisko, jako że godzinę później miał odbyć się mój lot. 
Moje 2 kilo nadbagażu przeszło bez problemu, tak samo jak dowód osobisty zamiast paszportu.
Wzięłam na otępienie 4 nervomixy, i tak pożegnałam rozkojarzonym wzrokiem moje Owcze.

To było jedne z najpiękniejszych miejsc, wrażeń, doświadczeń, jakich mogłam zaznać. 

Będąc teraz w turystycznym kotle doszłam do wniosku że utożsamiam się z Owczymi. 


To nie koniec wpisów o Faroe Islands, pracuję jeszcze nad filmem oraz mam więcej zdjęć, niestety nie ze sobą, ale bałam się że jeśli  nie napiszę teraz to moja refleksja gdzieś ucieknie...



Vi ses Owcze



No comments:

Post a Comment