Friday, July 10, 2015

SZERSZENIEM PRZEZ GRECJĘ- czyli o tym, jak zostać greckim skuterianem

Pierwsze takie moje wakacje z biurem podróży. Chciałam żeby wszystko było za mnie zaplanowane, przyloty odloty, hotel, ubezpieczenie, transfer z lotniska i te wszystkie inne szmery bajery.
Za misję obrałam rozeznanie się już na miejscu, czyli co i jak żeby na przyszłość jak najtaniej.
Nie jestem najlepszym taktykiem, stąd uznałam że wzięcie jako takiego hotelu z pakietem śniadaniowym i całkiem niską ilością negatywnych komentarzy będzie najlepszym wyjściem. Dopiero na miejscu człowiek łapie się za głowę jakie sobie wziął luksusy- polak na wakacjach potrafi być naprawdę rozhisteryzowany, wszystkie te komentarze negatywne mijają się z prawdą. Miało być średnio, a nie dość że śniadanie to full wypas a klima wcale nie jest płatna tylko w cenie ( na stronie wisi inna informacja ) to jeszcze łazienki czyściutkie, pościel pachnąca no i nie wiem skąd ale mamy także kolację w tym zestawie! Jesteśmy naprawdę zadowoleni, przygotowywałam się na najgorsze.
W pierwszy dzień powitał nas co prawda karaluch, bardzo szybkie i duże paskudztwo, ale  żaden jego koleżka nie odważył się już odwiedzić naszej toalety. Nie ukrywam, boję się kotarki prysznicowej, ale jakoś daję radę.

Przyjechaliśmy, wyciągnęliśmy kopyta na gorącej plaży, poleżeliśmy 3 godzinki a potem wymieniliśmy rozleniwione spojrzenia. To co, tak będziemy leżakować całe 7 dni? Mnie już brało to na lewo, to na prawo, byleby  tak bezczynnie nie leżeć.
Przyszedł wieczór i wypełzliśmy na przepełnioną turystami drogę. Wszędzie knajpy, sklepiki z podróbkami, ręcznikami, kapeluszami, okularami i innymi bibelotami. Gwarno, głośno- mało grecko. Przed nami kilka wypożyczalni- skutery, rowery i samochody.
Mati zaczepił pana, zapytał o good price, pokazał prawko i już chwilę później zapinaliśmy na głowie kaski. Wzieliśmy na jeden dzień, kręciłam że tyle wystarczy że Kreta wcale nie taka duża że drogo ale tak naprawdę to strach mnie trzymał, ledwo radzę sobie z nim na rowerze a co dopiero na skuterze?...
Wsiadłam, powrzeszczałam, pobrzęczałam, wyprosiłam te 50 na godzinę ( najpewniej się czuję przy 40 ) i jakoś dałam radę. Chociaż mija już 4 dzień odkąd mamy skuter, ja nadal muszę wrzeszczeć.

Zostawiliśmy te turystyczne bagienko daleko w tyle. Mój chłop-kierowca obrał trasę górską za nasz(swój) cel, jechaliśmy tak dobre 2 godziny przez malutkie wioseczki, mijając białe, rozpadające się domki, starsze panie w czarnych, długich sukniach ciągnące za sobą kozy, spoconych greków przed tawernami i masę rozjechanych kotów :(.

Cudowna wycieczka. Warto nie zapomnieć o wodzie, jakimś smarowidle na słonko oraz okularach przeciwsłonecznych, ja także polecam jakieś trampki zamiast japonek, czuję się w nich trochę bezpieczniej :p









No comments:

Post a Comment